Anatomia Brazylii: Overdose V
I stało się, Overdose przeszedł w pełni na mechaniczny, lekko industrialową formę Thrash'u, z dużą dawką Groove, wydając w 1992 r. "Circus of Death". Za punkt odniesienia chciałoby się wymienić wczesny Machine Head ("Burn My Eyes"), Panterę ("Vulgar Display of Power"), Sepulturę ("Chaos AD"), tyle że ten album albo był wydany w tym samym czasie, lub wyprzedził innych o rok. I mimo wszystko, formuła Overdose była nieco bardziej zaawansowana, gdyż nie wiązała się z uproszczeniem samej muzyki. To wciąż Thrash, ale jakby taki... nowoczesny, patrzący w przyszłość.
I tu już nie ma niczego na poprawę humoru, jak to bywało wcześniej. Od początku do końca mamy krytykę świata, a wraz z nim (w tej kolejności): przemoc, korporacjonizm, konsumpcjonizm, terroryzm, chciwość, politykę, zawiedzenie się religią i refleksję nad swym przeznaczeniem. To wszystko tworzy swoisty "Cyrk Śmierci", a może cykl życia?
Jest to zdecydowanie najmocniejszy z dotychczasowych albumów Overdose. Konkretna rozwałka i pierwsze eksperymenty, jak w postaci Zombie Factory (jeden z flagowych numerów grupy). Nie jest też oczywiście tak, że nie ma utworów bardziej do rozkminy. "A Good Day to Die", czy "The Healer" jak najbardziej wypełniają tą rolę. Płyta jest więc dopieszczona i zróżnicowana.
Główna krytyka, jaka krąży w sieci dotyczy perkusji i faktycznie, brzmi ona mocno ztriggerowana, ale może się to też wiązać z bardziej odhumanizowanym kierunkiem, jaki obrała grupa. Nie jest to jakaś wielka sprawa.
Da się też odczuć, że album ten zapoczątkował bardziej popularną erę grupy, co też miało zaowocować w postaci trasach po Europie i USA i wielu znanych festiwalach, jak choćby legendarny Dynamo Fest w 1995 r. Ale to historia na osobny rozdział.
Komentarze
Prześlij komentarz