Anatomia FRA: Vulcain

  

CLICK FOR ENGLISH VERSION

Instynkt prowadzi mnie nieraz w różne dziwne miejsca. Przez to zdarza mi się zupełnym przypadkiem odkrywać nieraz ukryte światy, schowane na dnie różnych sklepów.

Był taki czas, kiedy Metalmind wydawał od groma re-edycji swojego starego katalogu z przełomu lat '80 / 90 w postaci digipacków. Mam na myśli takie legendy jak Wilczy Pająk, Dragon, Destroyers, czy też Stos. Miały one unikatowy projekt graficzny I mam wrażenie, jakby zainspirowało to Season of Mist, bo i oni też musieli  zapragnąć zrobienia czegoś podobnego, co pokazałoby, że francuska scena też nie była w kij dmuchał. Wybór padł na zasłużony Vulcain, nieznaną legendę Francji.

Ale chyba coś nie wyszło z tego planu, bo choć ukazał się box set zawierający całą dostępną dyskografię grupy, to tylko ich debiut (obrazek u góry) został wydany osobno i jest wciąż jako-tako dostępny wszędzie za grosze. Nie słyszałem też, aby Sezonowe Mgły pokusiły się o wypuszczenie innych zapomnianych ekip z tamtych lat. Vulcain pozostaje więc na dzień dzisiejszy jedyną taką pamiątką.

Grupa była bardzo stara i funkcjonowała sobie z przerwami, od 1981 do 2021 r., aż starość zaczęła zbierać swoje gorzkie żniwo. Grali, co raczej oczywiste, stary, poczciwy Speed / Heavy Metal, mocno inspirowany Motorhead (a jakże inaczej). Co za tym idzie, słychać "łańcuch", "skórę" i motocykl, czyli pełen ogień.

Wokal można by nawet na upartego zaliczyć do proto-growlu, gdyż jest zdecydowanie głębszy i cięższy od Lemmy'ego i przypomina mi wczesną scenę brazylijską. Ogólnie, jak na Rock 'n' Roll, to jest to dość siarczysta i ekstremalna muzyka. Tematyka tekstów (w rodzimym języku) raczej przywodzi na myśl Thrash Metalowe rozkminy, choć zapewne było to zaczerpnięte z Punk'a. Połączywszy to wszystko z tym, że ich debiut wyszedł w 1984 r., czyni z tego zapomnianego dzieła niemały rarytasik, nie tylko dla historyków.

Jest też i zła wiadomość - żaden z ich następnych albumów nawet się nie zbliżył na kilometr do klimatu z "jedynki". Podejrzewam, że w tamtych czasach, wiele zespołów grających ekstremalnie, robiły to niezamierzenie i starały się "poprawiać" jakość swoich nagrań z płyty na płytę, zabijając to, co uczyniło je kultowe.

Patrząc na Francję całościowo, można zastanawiać się nad tym co spowodowało, że ichniejsza scena nigdy się nie przebiła do szerszej świadomości społecznej, zwłaszcza że ilościowo Francja znajduje się w światowej topce - niecałe 7 tys. zespołów (wg. Metal-Archives), gdzie sama Szwecja ma ledwo 6 tys. Niewiele krajów może się pochwalić większą liczbą, głównie Niemcy i USA, choć ten drugi należy rozpatrywać nieco inaczej. Nie wydaje mi się, aby chodziło o jakość, chyba zahacza o nieumiejętność promowania swoich.

Czy warto? A czy bym pisał o nich, gdyby nie było warto? Odpalcie Harleya, wyruszcie w podróż i zapodajcie sobie porządną dawkę Vulcain, zwłaszcza na wakacje.

Komentarze