DEBUNKING / DECONSTRUCTING: GOLDEN AGE OF METAL?
> ENGLISH VERSION <
PREHISTORIA
Powszechnie można spotkać się ze stwierdzeniem, że Złotą Epoką Metalu były lata '80, z bardzo prozaicznej przyczyny - był to czas realnego powstania gatunku, połączony z nostalgią ludzi, którzy żyli wtedy, oraz faktem, że Heavy Metal zaczął być traktowany na serio, a nie jako odmianę Hard Rocka. Nie była to jedyna popularna subkultura wtedy, ale miała ona największe rzesze dedykowanych wyznawców, niemalże tak samo jak w późniejszych dekadach hip-hopowcy (ale to temat na inny tydzień)...
Zamierzam kompletnie pominąć konteksty polityczne, gdyż jak wiadomo nie od dziś, polityczka nikomu, ani niczemu nie służy. Zamiast tego skupimy się na zmianach w trendach i gustach.
LATA '80
Akcja jednak prowokuje reakcję, im więcej pojawiało się kapel mylących Hard Rock z Heavy Metalem, tym więcej pojawiało się dzieciaków, które po usłyszeniu Venom, Metallicy, Slayera, postanowiło również chwycić za wiosło, ale jednocześnie zapragnęli przebić swoich idoli pod względem ekstremizmu.
Niedocenionym czynnikiem jest wpływ Punk'a na społeczeństwo, jeśli chodzi o etos i podejście do tworzenia muzyki, czyli bez kompromisu i poza głównym obiegiem. I tak narodziło się podziemie, które rosło w kontrze do ówczesnego Pop Metalu, czyli Hair Metalu. Każda zresztą dekada miała swoją definicję pozerstwa.
Co również może przemawiać za kultowością tamtych czasów jest prozaiczna prawda, że wszystko było wtedy nowe i świeże, a zasady dopiero się wykluwały. Dlatego też, to co nazywano wtedy Black Metalem, w przyszłości miało zostać uznane za klasyk Death Metalu. I na odwrót. Przez to, że nie było jasnych wytycznych, ani norm gatunkowych, istniało bardzo wiele opcji, wedle których Metal mógł się rozwinąć. Pierwsze style, co do których panował jako tako konsensus, to były głównie Heavy, Speed, Thrash i Power, ze względu na swoją największą popularność. To nie znaczy, że nie istniały kapele bardziej ekstremalne, ale nie miały one wtedy jeszcze takiej siły przebicia, jak zaledwie parę lat później.
Sielankę zakończyło pojawienie się Grunge (o tym też trzeba będzie w przyszłości napisać) i szybko Hair Metal, przemienił się w Alt Metal. Uwielbiany przez wszystkich Alice In Chains (również i przeze mnie) wszak przeszedł takową metamorfozę. Podobnie z Soundgarden, gdzie Chris Cornell nazywał swój styl Neo Metalem. W USA zresztą trendy szybko się zmieniały i moda na klasyczne granie zaczęła stopniowo wygasać po 1987, co tamtejsi żurnaliści podsumowali buńczucznie zdaniem, że "Metal jest Martwy" i przeskoczyli na kolejny trend. Paradoksalnie. okazało się być to błogosławieństwem dla gatunku, gdyż zostali tylko ci, którzy autentycznie pasjonowali się możliwościami, jakie dawał Heavy Metal.
LATA '90
Ale tak jak wiele osób będzie twierdzić, że tylko lata '80 były "złote" i szlus, tak też jest wiele argumentów na to, że to właśnie lata '90 były tym najważniejszym okresem w rozwoju gatunku, gdyż nie tylko skrystalizowały się bodajże wszystkie znane nam rodzaje ciężkich brzmień, ale był to też schyłkowy okres, jeśli chodzi o funkcjonowanie i "prawilność" subkultur.
Nowe style - Doom, Gothic, Industrial, Symphonic, oraz ewolucja Black, Death, Grind - ten ostatni, to kolejny raz, kiedy Punkowcy namieszali na Metalowej scenie (i nie ostatni). Thrash jako gatunek próbował iść w kierunku Groove Metalu, który mimo ówczesnej popularności, jest obecnie wspominany nie najlepiej i był traktowany jako "pozerstwo" tamtej dekady, chyba nawet bardziej niż babskie śpiewy i wplatanie keyboardu. Speed Metal wydawał się być bezpowrotnie anachroniczną odmianą, bez szans na powrót. Trzeba też wspomnieć o Rage Against The Machine - pierwszą poważną próbą połączenia Metalu z Rapem, co będzie miało w przyszłości brzemienne skutki. Ciężko jednak uwierzyć, jak wiele kluczowych rzeczy było wymyślonych zaledwie w 1991 r., a był to przecież zaledwie początek.
Mimo globalnego zasięgu gatunku, cechował się on swoistym insularnym charakterem i sprawiał wrażenie tajnego klubu. Wykorzystali to Norwegowie, którzy uformowali Black Metal na coś więcej, niż satanistyczny wizerunek i marną krzyżówkę Speed / Thrash Metalu. Death Metal z kolei, po nieudanym flircie z mainstreamem, zaczął się coraz bardziej radykalizować pod względem techniki, intensywności i przekraczania wszelkich barier.
Trendy zresztą zmieniały się jeszcze szybciej, niż dekadę wcześniej. Pojawiały się krótkotrwałe mode na Death 'n' Roll, Melodyjny Death Metal, Symfoniczny Black, Beauty Meets Beast (czyli Doom łączący growling z żeńskim wokalem). Cały czas coś się działo i było ciekawie, zwłaszcza że słuchacze robili się coraz bardziej elitarni i wyrafinowani, żeby nie powiedzieć, snobistyczni...
LATA '00
Pod koniec lat '90 miała się pojawić zresztą eksplozja popularności kolejnej hybrydy, która szybko została znienawidzona przez wszystkich "prawdziwych"... czyli Nu Metal. Niezależnie, kto ma jakie zdanie o tym gatunku, był to jednak ostatni okres, kiedy głośne gitary i agresja gościły w miarę regularnie w telewizyjnych odbiornikach. Łatwo było drzeć łacha z takich wynalazków, jak Deftones, Korn, System of a Down, Mudvayne, Slipknot itp., ale prawda jest taka, że to właśnie oni byli nieraz tym pomostem z innym światem i czymś mroczniejszym. Pełniły taką samą funkcję, co w poprzednich latach Smashing Pumpkins, Marilyn Manson, a jeszcze wcześniej Motley Crue, czy W.A.S.P.. Z tą różnicą, że Nu Metal niekoniecznie musiał mieć potencjał komercyjny. Ich sukces był nieraz wręcz wbrew wszystkiemu.
I ponieważ jest to dekada mi najbliższa, jeśli chodzi o dorastanie i takich jak ja coraz więcej będzie dochodzić do głosu, to nie należy się dziwić, że nawet jeśli Nu Metal nigdy nie będzie miał renesansu, choć wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń, to jak najbardziej należy się spodziewać ocieplania tego dość dziwnego, bądź co bądź, okresu. Jest to naturalna kolej rzeczy - nostalgia to naprawdę mocny narkotyk.
Bo na czym polega rzecz? Otóż, po raz pierwszy przeszłość zaczęła współistnieć z przyszłością, za sprawą magicznego wynalazku zwanego internetem, który można śmiało uznać za najlepsze narzędzie do wyrównywania szans i możliwości. Co prawda, technologia ta wciąż raczkowała i wszystkie media społecznościowe, czy też platformy streamingowe miały się dopiero pojawić, to już istniała możliwość korzystania z (głównie niezbyt legalnego) źródła. Wtedy też pojawiały się pierwsze amatorskie zgrywki z kaset i różnorakie blogi poświęcone tematyce Metalowej. Ze względu na przeniesienie się z analogu w cyfrowość, głównym źródłem muzyki był zapomniana nieco platforma Myspace, gdzie jak grzyby po deszczu zaczęło wyrastać coraz to więcej domorosłych artystów.
A jak się miała sprawa z trendami? Nu Metal skończył się gdzieś w pierwszej połowie dekady, a zaczęły wracać poszczególne mody na granie retro. Najpierw Neo Thrash, potem wielki powrót Death Metalu, ze Szwecją na czele, oraz, co zaskakujące, absurdalną popularnością klimatu, zwanym "Cavernous Death Metal", który wymyślił Incantation. Nie styl Morbid Angel, nie Deicide, nawet nie Schuldiner, czy Immolation, tylko właśnie granie na Incantation stało się modne.
Popularne również były przez jakiś czas różne osobliwe odmiany ekstremy, jak Slam Death Metal, czy Depressive Suicide Black Metal. Zdaje się jednak, że osiągnięto pewne granice ekstremy i zaczęto coraz bardziej rozglądać się w inne rejony.
Nieśmiało zaczęły się też pojawiać pierwsze luksusowe re-edycje. Na poszczególnych stronach poświęconych muzyce, każdy mógł napisać, lub przeczytać recenzje, czy przejrzeć listy z rekomendacjami. Zespoły, które dawno się rozpadły, zaczęły wracać. Zapomniane płyty zostawały odkurzone. Nie wiem, czy ktoś nazwie ten okres "złotą epoką", ale renesansem, drugim życiem gatunku już tak.
LATA '10
Mimo katastrofy fizycznych nośników w poprzedniej dekadzie za sprawą mp3, kroczek po kroczku poszczególne formaty zaczęły wracać do łask. Najpierw zaczęto jarać się na nowo winylem (kolejny temat, który będę musiał poruszyć w przyszłości, choć zapewne mi się mocno za to oberwie), potem o zgrozo, kasetami. CD nigdy nie było traktowane z należytym szacunkiem, ale jeśli tamte dwa rodzaje miały się dobrze, to chcąc nie chcąc, poczciwy cedek pełnił funkcję komplementarną, więc i też zaliczył powrót do łask, choć bez należytej celebracji.
Natomiast wszystkie zjawiska, która działy się w pierwszej dekadzie XXI wieku, zdaje się zaczęły potęgować. Chciałoby się dodać, że do grona nielubianych gatunków zdążyły dołączyć zarówno Metalcore, jak i Deathcore, gdyby nie to, że nigdy one się jakoś specjalnie nie przebiły do szerszej świadomości. Nie mówiąc już o rosnącym szmerglu popkultury na punkcie coraz to bardziej nudnego i męczącego Rapu na tyle, że praktycznie wszystkie inne gatunki muzyki były marginalizowane.
Na szczęście internet przeszedł na inny poziom i wreszcie każdy mógł zacząć słuchać tego, na co miał ochotę i nie był skazany na główny ściek. Ba, właśnie wtedy i ja mogłem nieco poszerzyć swoje horyzonty o różne inne rzeczy, niekoniecznie Metalowe. Niestety, ale największą ofiarą tych przemian była paradoksalnie sama subkultura Metalowa, która również ograniczała się do świata wirtualnego, a niekoniecznie miała przełożenie na świat prawdziwy. Różnej maści fora i dyskusje niejednokrotnie się spłycały do przepychanek słownych i znudzonych ludzi wyładowujących swe frustracje na innych. Wróćmy jednak do głównego tematu.
Lata '10 można podsumować jako Lata '00, tylko "bardziej i więcej", wręcz na petardzie. Więcej wydawnictw, więcej re-edycji, coraz więcej nowych zespołów, współczesnych klasyków, jak i powrotów starych wiarusów, z całego świata. Wiele z nich dostało drugą szansę na zrobienie kariery. Jak ktoś miał szczęście i chodził na koncerty, to miał naprawdę niebywałą szansę zobaczyć niesamowity wręcz przekrój gwiazd na jednej scenie. Ba, niektóre stare festiwale zaczęły się pojawiać na nowo, jak Maryland Death Fest.
W tamtym okresie nastąpiła również jedna ważna sprawa - mianowicie, wiele kapel, takie jak Paradise Lost, które onegdaj grały ekstremalnie, a potem "zdradziły" gatunek na rzecz "bycia popularnym", zaczęły się powoli przepraszać ze swoją przeszłością i wracać do swojego starego stylu. Aż chciałoby się powiedzieć, że historia Heavy Metalu zatoczyła koło i doczekała się wręcz happy endu. Gdyby nie jedno zdarzenie...
LATA '20
Wydawać by się mogło, że globalna pandemia, która nastąpiła w 2020, schłodzi i zatrzyma tak prężnie rozwijający się rynek Metalowy, a może nawet wręcz go uśmierci. Paradoksalnie jednak, przymusowe siedzenie w domu sprawiło, że pojawiła się astronomiczna ilość wydawnictw, zaliczając bodajże rekordową ilość. Ba, chciałoby się powtórzyć po raz kolejny, że lata '20, to lata '10, tylko "jeszcze bardziej i jeszcze więcej". No ale właśnie, czy ogromna ilość świadczy o jakości?
Nie pomaga też fakt, że wytwórnie coraz bardziej desperacko sięgają po gnioty do re-edycji, zaśmiecając de facto w ten sposób rynek. Z drugiej strony, wszystkie poważne klasyki zostały już wydane, więc chyba nie pozostaje im już nic innego.
Wciąż pojawiają się nowe zespoły i co ciekawe, odnoszę wrażenie, że coraz więcej osób wraca do korzeni, czyli Speed Metalu i teatralności starych kapel, jak Mercyful Fate, czy Venom. Czas pokaże, jakie trendy będą cechować nową epokę, ale można mówić o pewnym osiągnięciu dojrzałości, gdzie Metal wie czego chce i nie boi się jednocześnie próbować zarówno sprawdzonych patentów, jak i wykraczać poza sferę komfortu.
Jesteśmy równo w połowie tej dekady i zaczynają się pojawiać pierwsze poważne oznaki zadyszki, zapowiadające kryzys. Pomijając starzenie się społeczeństw, jak i skutki, jakie pandemia miała na koncerty i frekwencje, oraz nadchodzące konflikty, inflację i wzrost cen, to największym wrogiem zdaje się być... technologia, a właściwie sztuczna inteligencja. Gwałtowny i niespodziewany rozwój AI odbił się poważnie na tzw. "artystycznej części ludzkości", które skutki będą widoczne dopiero w przyszłości. Nagle się okazuje, że algorytm jest w stanie tworzyć filmiki, muzykę, teksty, grafikę. Robi to jeszcze nieporadnie, ale bardzo szybko się uczy i jest kwestią czasu, kiedy będzie w stanie być poważną konkurencją dla żywych organizmów.
Zresztą, żeby było bezczelniej, obrazek otwierający ten artykuł, celowo zrobiłem samemu w AI, co zapewne bystrzy obserwatorzy zdążyli zauważyć.
Metal jednak może być spokojny o swój los. Jego uparta konserwatywność, konsekwencja i ostrożność w doborze innowacji po raz kolejny pozwoli mu przetrwać nawet i najtrudniejsze czasy. Waleczność i wojowniczość są zresztą kwintesencją tego gatunku.
KONKLUZJE
Mając te wszystkie dekady omówione, zastanawiałem się, którą ja bym osobiście wskazał za najlepszą? W mojej ocenie, co może niektórych zdziwić, wybrałbym lata 2010-2019, gdyż był to prawdziwie szwedzki stół. W zależności od tego, co kogo interesowało, miało się przesyt wszystkiego. Ponadto, ten okres zawsze będzie mi się kojarzył z sytuacją, gdzie zarówno zapomniane rzeczy dostały należne uznanie, jak i pojawili się też godni następcy, którzy przejęli pałeczkę.
I to tyle na dzisiaj.
Komentarze
Prześlij komentarz