Anatomia PYF: Varua Ino

  

CLICK TO SWITCH TO ENGLISH 

Miejsce, które chyba nikt się nie spodziewał zobaczyć, czyli... Polinezja Francuska! A dokładniej, Tahiti, czyli sama stolica.

Polinezja Fr. należy do tzw. Oceanii, czyli zbioru wysp położonych w Oceanie Spokojnym (niektórzy się sprzeczają, czy Australię i Nową Gwineę też można zaliczać do tego rejonu geograficznego). Jest ona najbardziej wysunięta na wschód, co można zobaczyć poniżej:

 

(źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Polinezja_Francuska)

Od 1843, tą część Polinezji kolonizują żabojady, narzucając wyspom swój język jako urzędowy. I dlatego też, całą dyskografię tego egzotycznego projektu wznowiła francuska wytwórnia, Armée De La Mort. I aż do czasów pandemii, Varua Ino było jedynym zespołem z tego "państwa", ale też nie można mówić o jakimś wysypie, gdyż Metal-Archives podaje tylko 4 (słownie: cztery) kapele.

Biografia Varua Ino niespecjalnie się różni od innych kapel. Paru kolegów ze szkoły się zebrało i zaczęło sobie dłubać. Skład się zmieniał aż w 1996 r. nagrali swój jedyny album "Scum" na kasecie. Okazał się on być na tyle dużym sukcesem u siebie, że wytłoczono go na CD. Mieli jeszcze potem ze 2 demka i szlus, koniec historii.

Uff, można już skończyć ten nudny wstęp i wreszcie przejść do muzyki.

A tu jest o tyle nietypowo, że mamy dość szeroki przekrój gatunkowy, a sama płyta przechodzi płynnie z utworu na utwór, jakby całość była nagrywana na setkę. Patrząc na to co się tutaj przewinęło, trudno nie mieć spostrzeżenia, że rozrzut ten wynikał z upodobań muzyków na przestrzeni lat. Bo mamy tutaj zarówno Grindcore w stylu Napalm Death, Thrash / Death jak Sepultura, czystszy Thrash jak Metallica, oraz Groove Metal jak u Pantery. Ale i też Grunge'ową balladkę "Anavai", która jest również kluczową piosenką, gdyż nie tylko była hitem radiowym, ale również ze względu na tematykę poszukiwania swojej tożsamości, kultury i przynależności do swojej rodzinnej ziemi, silnie rezonowała z tamtejszą młodzieżą. Dla nas może się ona wydawać ckliwa, ale my też mamy u siebie własne pokoleniowe utwory, które przeszły do historii. "Anavai" pełni taką właśnie funkcję we Fr. Polinezji. Jest to jednak jedyny taki rodzynek, gdyż reszta płyty trzyma zdecydowanie Metalowy poziom, mimo niespójności klimatu.

Na ich późniejszych demach grupa grała już Death / Thrash dużo pewniej i dojrzalej i możliwe, że gdyby się nie rozpadli, to ich drugi album byłby bardziej doceniony na świecie, zamiast bycia lokalną ciekawostką.

Nie jest to oczywiście żadne wybitne dzieło, a jego naiwność i prostota może wzbudzać lekkie politowanie, ale też nie jest to jakieś amatorskie badziewie, jak większość (zwłaszcza współczesnych) zespołów Black Metalowych. Panowie zachowują niezbędne minimum i nawet starają się przełamywać swoje ograniczenia techniczne. Mi tam się podoba, ale wiadomo, że snobom się nie dogodzi.

https://luchafinal.bandcamp.com/album/pacific-war 

Komentarze