Doppelgangers: Slayer
Tak, zanim nasz Slayer stał się sławny, istniał jeszcze drugi z Teksasu, który był całkiem blisko bycia tym pierwszym i jedynym. I był on diametralnym przeciwieństwem tego kultowego. Przede wszystkim, mimo iż na swej debiutanckiej EP-ce również pojawia się szatan, to muzyka jest cukierkowo Power Metalowa. I to w naprawdę strasznie melodyjny sposób z cholernie wysokim wokalem.
Jak widać na załączonym obrazku, grupa musiała dodać przedrostek SA do swej nazwy (albo mieliby przesrane w sądzie), aby ludzie się nie pomylili i przez przypadek nie kupili nie tego Slayer'a co trzeba. I słusznie, bo jeszcze jakiś niezadowolony klient mógłby chcieć udusić zespół (dokładnie jak na okładce). Po paru piwach i odpowiednio dobrym nastawieniu, to nawet się przekonałem i ostatecznie zdecydowałem się kupić ten krążek (już na trzeźwo). Bo trzeba jednak przyznać, że w porównaniu z innymi Slayer'ami, to ten jeszcze jako tako się prezentuje.
Bo widzicie, był jeszcze jeden amerykański Slayer, tym razem z Arizony i wydali oni krótki, 6-utworowy album "Dangerous Appetite" w 1982 r.:
I choć też trudno wymagać czegoś więcej od Hard Rock'a (prawie podchodzącego pod Heavy Metal) i nie każdy musi chcieć ryczeć o piekle, wojnach i śmierci, to pitolenie o blondynkach w czerwieni i... lizakach cukrowych jest już sporym przegięciem. Tia.
Jak komuś jeszcze mało, to w Japonii pojawił się Slayer, który oficjalnie zaliczył tylko splita w 1985, z innymi tradycyjnymi grupami Heavy Metalowymi. Przyznam szczerze, że nie słuchałem. Kto wie, może jest to niezłe? No i jeszcze na koniec 2 brytyjskie Slayer'y - oba będące częścią trendu NWOBHM. Jeden z Rochdale wydał całkiem niegłupiego, szatańskiego singla "I want your life" w 1983 r. Zmienili oni szybko nazwę na Dragonslayer i pozostawili po sobie wystarczająco dużo materiału, aby wyszła z tego kompilacja wydana przez High Roller. Drugi, z Lichfield, początkowo nazywał się Aslan i miał jakąś taśmę z 1980 r., która nigdy nie wypłynęła do szerszej publiki, oraz VHS rok później, już jako Slayer z nagraniem koncertowym, który możecie sobie o tu obejrzeć:
I tyle ich widzieli (na szczęście).
Nie da się ukryć, że jest tylko jeden prawdziwy, kanoniczny SLAYER, i to jest ten który nie pokazuje litości i dumnie rządzi we krwi. I tego się kurde trzymajmy.
Komentarze
Prześlij komentarz