Beyond Metal: Klaus Nomi

  

CLICK FOR ENGLISH VERSION

Tenor, piekarz, twórca awangardowy, który zaimponował Davidowi Bowie i wybitny twórca z wizją. A także jedna z pierwszych ofiar AIDS wśród popularnych muzyków...

Z twórczością Klausa Nomiego miałem po raz pierwszy styczność niemalże 20 lat temu, szukając w sieci twórców oryginalnych i wykraczających poza swoją epokę. Klaus już wtedy nie żył od ponad 20 lat, co mnie od razu zasmuciło.

Kilka faktów biograficznych dla porządku. Klaus urodził się w Bawarii, rok przed zakończeniem wojny, bo w 1944 r. Wychowany przez samotną matkę, nasz bohater od dziecka miał dwie pasje - muzyka klasyczna i transgresywna muzyka popularna. Można rzec, że od samego początku knuł w swej głowie złowieszczy plan połączenia obu. W pierwszej kolejności jednak skupiał się na ćwiczeniu głosu, dzięki czemu jego głos potrafił osiągać aż 6 oktaw (czyli tyle co Rob Halford w czasach świetności, sam King Diamond osiągnął bodajże tylko 5).

Dla porównania - przeciętny człowiek jest w stanie normalnie pociągnąć do 1,5 oktawy. Siedem oktaw, czyli już takie naprawdę wysokie rejestry, to miała np. Mariah Carey, natomiast osiem oktaw przypada na jedyną taką osobę w historii ludzkości, czyli Georgia Brown, włosko-brazylijska piosenkarka, której głos jest żartobliwie nazywanym "rejestrem gwizdkowym". Nie ma na dzień dzisiejszy osoby, która umiałaby wyciągnąć swój głos do ostatecznej, dziewiątej oktawy.

No ale że Klaus nie wierzył w to, że wyżyje ze swojego śpiewania, to nauczył się piec ciasteczka i podobno robił naprawdę zjawiskowe wypieki, aby sobie dorabiać do swojego marzenia zostania gwiazdą opery. Przeniósł się potem do Nowego Jorku i tam próbował swojego szczęścia.
 
Swój poważny debiut miał w 1978, robiąc performance w ramach wydarzenia "New Wave Vaudeville", ale choć już powoli krystalizował się jego futurystyczny imidż, to jeszcze nie było to, aczkolwiek ówcześni krytycy byli pod wrażeniem jego już i tak osobliwego, scenicznego wizerunku.
 
Tam poznał jakiegoś klakiera show biznesu i stopniowo zaczynali się nim interesować ludzie. Jak to czasem podkreślam, niestety, ale od dawien dawna, jak ktoś chce się przebić, musi na początku robić covery (dotyczy to również Beatlesów, czy nawet Elvisa Presley'a). Klaus zrobił Lightnin' Strike (hit jakiegoś tam typa, który notabene zmarł zaledwie miesiąc temu), który można sobie obejrzeć tutaj:
 
 
Management miał ogólnie jakieś krzywe plany, więc Klaus postanowił kontynuować bez nich. I właśnie wtedy poznał Davida Bowiego, z którym wystąpił w Saturday Night Live:
 

Dość wspomnieć, że sam Bowie nie był obcy wobec kreowania unikatowego wyglądu, dość wspomnieć o jego alter-ego Aladdin Sane z 1973 r. Może dlatego też tak chętnie chciał go wziąć na scenę, aby pokazać, że nie jest jedynym oryginałem na świecie.

Pierwszy (z dwóch albumów) wyszedł w 1981 r., bez tytułu, za to z charakterystycznym wizerunkiem.  Zawierał on wszystkie hity, nad którymi pracował w pierwszej fazie swojej działalności. Drugi o nazwie "Simple Man" pojawił się rok później i choć wciąż nie brakowało na nim typowego połączenia opery z muzyką popularną (z czego w przyszłości będzie słynął choćby Pavarotti), to jest ona zdecydowanie dzieckiem swoich czasów, przez co dzisiaj będzie brzmieć archaicznie.
 
Kolejny rok później i nasz Klaus zmarł w wyniku komplikacji zdrowotnych spowodowanych AIDS. Kazał skremować swoje zwłoki i rozsypać je w wiatr. W 2007 r. wydano nieukończony album "Za Bakdaz", ale bez większych fanfar.
 
Nie będę udawał, że się znam na poszczególnych artystycznych konceptach, na których się wzorował Nomi, bo choć one są ewidentne (lata '20 Niemiec?), to trudno mi jest je nazwać fachowo. No i zawsze też można mnie douczyć, zostawiając komentarz, który uzupełni tą wiedzę. Ja natomiast powiem, że dziwaczność, wręcz obcość Klausa i jego bycie outsiderem, również wśród innych outsiderów, jak i zamiłowanie do muzyki klasycznej, czyni z niego honorowego Metala :)

Komentarze