Metal Cinema: Metal Lords (2022)
CLICK AND YOU'LL START SEEING ENGLISH WORDS
Po ostatnim brudzie, który omawiałem, dla odkażenia ducha i ciała wracamy do czegoś bardziej normalnego.
Metal Lords to film z 2022 r. napisany przez D.B. Weissa (nie kojarzę) i w reżyserii Petera Solletta (też nic mi nie mówi). Opowiada on jakże klasyczną historię o parze przyjaciół grających w zespole o jakże uroczej nazwie (Skullfucker), którzy podejmują się wyzwania wystąpienia na (jakże inaczej) szkolnej Bitwie Zespołów. Za głównych przeciwników mają Popową grupę, która o dziwo, okazuje się być spoko kolesiami. To chyba największe zaskoczenie filmu, że tzw. "główni antagoniści" nie są totalnymi dupkami, a nawet wręcz przeciwnie, to główni bohaterzy są swoimi największymi wrogami. Ale idźmy dalej...
Gatunkowo jest to obyczajowa komedia o dojrzewaniu i braterstwie w trudnych chwilach, ale również z wątkami romantycznymi. Film by się nawet klasyfikował jako kino familijne, gdyby nie golizna, przekleństwa i Heavy Metal.
Metal Lords ma pewne punkty styczne z Deathgasm , w tym sensie, że podobnie jak tam, mamy do czynienia z młodą grupą grającą Metal, aby odreagować stres i problemy domowe, gdzie jeden kolega przesadnie kozaczy, a drugi jest cichy i miły, przez co ma duże powodzenie u panienek.
Jak łatwo zgadnąć, patrząc na plakat, mamy 3 głównych bohaterów: introwertycznego Kevina, który wygląda jak parodia Harry'ego Pottera, a który jest perkusistą. Gitarzystę Huntera, który swój brak pewności siebie próbuje nadrabiać chamstwem, oraz wiolonczelistkę Emily, która zmaga się z problemami natury psychologicznej i jest to ukazane jak najbardziej na poważnie, za co szacun. Relacje tej niezwykłej trójki zostaną wystawione na wiele prób i w sztampowym stylu. Dojdzie nawet w pewnym momencie do rozwiązania zespołu. Czy ekipie uda się odnaleźć wspólny język i wygrać Bitwę Zespołów? To już zobaczycie sami.
Z powyższego opisu słusznie można wyciągnąć wniosek, że jest to przede wszystkim lekki film. Żadnych nadnaturalnych stworzeń, apokalips i zombie. Zamiast tego, samotny ojciec wychowujący dziecko i wiecznie zajęty szukaniem partnerki do łóżka, co próbuje odkupić prezentami dla syna. Dziewczyna mająca problem z panowaniem nad agresją. Czy też może szkolni prześladowcy, którzy znęcają się nad kimś tylko dlatego, że jest inny. Wiecie, taka tam właśnie proza życia.
W jednej ze scen, mamy gościnne wystąpienie paru znanych Metalowych muzyków. Jest to zdecydowanie miły ukłon w kierunku fanów i jak najbardziej popieram. Duży plusik za to.
Miałem kilka przemyśleń w trakcie oglądania tego filmu. Motyw zespołu, który musi przekraczać kolejne granice, aby osiągnąć cel, budził u mnie luźne skojarzenia z Whiplash (choć patrząc na tematykę Metal Lords, mogło to być celowe nawiązanie, zwłaszcza że w pewnym momencie puszczony zostaje utwór Metallicy o właśnie tym tytule). Epizodyczna postać basisty, który totalnie się wczuwa i robi zadymę, rozbawiła mnie najbardziej i wielka szkoda, że postać ta się już więcej nie pojawiła. Bawi mnie też to, że pada obowiązkowy tekst o tym, jak to gitarzysta marzy o zdobyciu kontraktu z wytwórnią, w czasach, gdzie niemalże każdy początkujący zespół Metalowy praktycznie wydaje wszystko własnym sumptem, a jakaś wytwórnia co najwyżej pomaga w produkcji fizycznego nośnika, oraz dystrybucji. W obecnych czasach pozycja labeli jest daleka od panów życia i śmierci, gdyż ludzie są w dużej mierze samowystarczalni.
No i kluczowe pytanie - dlaczego Metal nie stara się poszerzyć swojego zasobu o alternatywne instrumentarium, jak właśnie np. Elektryczna Wiolonczela? A może by tak spróbować z gitarą typu Sitar? Ciekaw jestem, czy pojawi się wreszcie kiedyś jakaś grupa, która wykorzysta ten pomysł i zrobi z nim coś interesującego.
A film jak najbardziej można obejrzeć, bo mimo iż nie unika oklepanych banałów i bycia w sumie typową historią dorastających nastolatków, to sam seans zostawia po sobie generalnie pozytywne odczucia.
Komentarze
Prześlij komentarz